czwartek, 2 stycznia 2014

Grudzień

Listopad

Zaczęło się od nerwów, łez. Początek niezbyt miły, rodzice zaczęli zbierać się na cmentarze, a ja razem z nimi...i 1000 pytań, a po co idę, a będzie gadanie. Odebrałam to jako fakt, że się wstydzą za mnie. Przykre uczucie. Niby mówią, że fajnie, że zostaną dziadkami, ale jednak boli ich to. W połowie drogi nie wytrzymałam, kazałam im zawrócić do domu, miałam dość- jednak nie posłuchali. Dotarliśmy na cmentarz. Jak na ironię zbyt dużo osób znajomych nie spotkaliśmy, ale oczywiście mama zauważyła moje niefortunne odwrócenie się... i niby każdy miał zobaczyć brzuch. Gadanie. Brzuch mam mały więc nie widać niczego, ale każdy argument jest dobry na wszystko.
Oczywiście ZUS nie byłby odpowiedzialną instytucją gdyby do mnie znów nie przyszli. Sytuacja podobna do poprzedniej. Tłumaczenie, wyjaśnienia.
Poczułam klimat świąt. Wzięłam się za robienie bombek choinkowych, czasochłonne, ale przyjemne.

Październik

Okropny miesiąc. Okropny w sensie wydarzeń, zajęć. Postanowiliśmy wziąć się za gruntowny remont mieszkania. Początkowo miała być sama kuchnia, ale jakoś zaczęliśmy się rozpędzać i doszli do wniosku, ze wszystko znów zrobimy od początku po swojemu. B. pracował, ja pilnowałam pracowników, robiłam "męskie cappucino", bo takowe sobie życzyli.
I o ile skończył się remont kuchni zaczął się horror z ZUSem.
Był piękny 22.10. koło godziny 12. widziałam, że jakiś list jest w skrzynce na listy, wyszłam go wyciągnąć i co? Szok!  Ponoć dziś byli u mnie pracownicy ZUS, którzy nie zastali mnie w domu... Ciepło, wręcz gorąco na polu, cały dom się wietrzy, siedzę przed TV, a tu nie zastali mnie w domu. Wiedziałam jakie są konsekwencje takiej wizyty. Spanikowałam, że zabiorą mi pieniądze, a do marca przecież jeszcze masa czasu. Zaczęłam kombinować. Dzwonie do ZUS pytam o co to chodzi, bo nie jest prawdą, że nie ma mnie w domu... babka każe mi napisać wyjaśnienie, że mam dużego psa spuszczonego dlatego Pani inspektor nie weszła do domu- ściema, pies jest, ale zamknięty, do tego jest domofon przy bramce. Drugi pomysł Pani z ZUS to żebym napisała, że nie było prądu przez co nie było możliwości przedostania się przez ogrodzenie, a najlepszy trzeci pomysł... że nie mamy skrzynki na listy więc nie miała gdzie zostawić kartki, bała się psa i nie miała jak wejść.. Masakra co za urząd! W końcu ratunkiem mógł się okazać lekarz, ale bez przesady, dlaczego skoro byłam w domu? Stwierdziłam, że się nie dam! Mam zwolnienie "chodzone" więc czego oni chcą ode mnie? Zadzwoniłam jeszcze raz do tej udanej pani w ZUSie skoro udzieliła mi tylu wskazówek jak oszukać  samą siebie, a wybielić jej pracodawcę to niech teraz ona się ogarnie i pomyśli moimi, a nie swoimi kategoriami. Kazałam jej podać nr tel komórkowego do Pani inspektor, żeby na miejscu wyjaśnić to nieporozumienie. Oczywiście nie mogła podać, bo wie co by było...a uwierzcie działoby się, bo się zdenerwowałam. Kazała podać swoje dane, adres oraz tel domowy. Podałam i Pani inspektor miała się ze mną kontaktować. Leżałam blada jak trup na kanapie i czekałam na telefon, a co się okazało? Wielmożna Pani przyjechała osobiście i co... niemal przeprosiła. Widziała, że dom był pootwierany, że pościel wisiała, ale zadzwoniła domofonem tylko raz i to w dodatku nie tym przyciskiem. Kazała podpisać listę i poszła. Ciśnienie moje pewnie z 199/100. Nigdy więcej takich przeżyć. Masakra jakaś.
29.10. byłam u lekarki innej niż mój prowadzący, żeby się przekonać co powie inny lekarz. Okazało się, że będziemy mieli małą Olę, ale dopiero jutro mam USG połówkowe, a tam będą podane już szczegóły. Wybrałam się po wizycie do kuzynki... jak zawsze zasiedziałam się i z tej radości nie mogłam zasnąć. Podczas USG mała uśmiechała się jakby wiedziała, że ją podglądamy.
30.10. miałam zrobione USG połówkowe i potwierdziło się to co dowiedziałam się wczoraj. .Wszystko jest Ok, a w brzuchu jest mała Oleńka, a nie Józiu :). Pojechałam z płytą, zdjęciami do B. Wiedziałam, że się nabija ze mnie, ale z wrażenia się poryczałam. Zamiast się cieszyć, że dziecko rośnie, jest zdrowe, ma wszystko co mieć powinno, to marudzi, że to dziewczyna...oj wyprowadził mnie z równowagi, ale później ogarnął się on i jakoś ogarnęłam się ja więc była radość. Poczułam się tak samo jak czytałam pamiętnik z dnia kiedy ja się urodziłam... Dziadek gdy dowiedział, się, że urodziła się wnuczka to mina mu zmarniała, bo liczył, że pierwszy będzie wnuk. No cóż, natura nie wybiera! Koniec miesiąca, później 1 listopada, wizyty na cmentarzach, spotkania rodzinne..

Wrzesień

Miesiąc przełomowy zarówno dla mnie, dla B. jak i moich rodziców. Ze względu na powiększający się brzuch postanowiliśmy powiedzieć rodzicom, że spodziewamy się dzieciaka. Dziwne uczucie, dużo stresu, bo wszyscy wiedzieliśmy co się święci... Szoku nie było, mama się spodziewała, tato się cieszy, że zostanie dziadkiem.
Od mniej więcej połowy września przebywam na zwolnieniu i co lepsza czas ciągnie się i wlecze niemiłosiernie. Nic się nie dzieje. Nudzę się okrutnie. Staram się sporo czytać, przeglądam blogi, robię sobie notatki, wcinam za dwoje. Szukam ciuszków na internecie i jak coś mi się spodoba to zamawiam... to jest to co lubię, takie małe spodenki, body... Dzieciaku, czekamy z tatą na Ciebie!

Sierpień

Podczas wizyty u lekarza dostałam kartkę do zrobienia prawie 20 badań zaczynając od krwi, moczu, przez kiłę, kończąc na grupie krwi i HIV. Po rozmowie z Panią w labolatorium przychodni wyszło za nie ponad 1000 zł, a że chodzę prywatnie to za całość musiałabym płacić z własnej kieszeni. Na szczęście z pomocą przyszła lekarka rodzinna więc coś dostałam na skierowanie. Podzwoniłam po różnych przychodniach, szpitalach i ostatecznie zapłaciłam ok. 300 zł. Po tygodniu z niemałym strachem pojechałam odbierać wyniki badań i mimo, że nie jestem osobą chorowitą bałam się. Pierwsze jakieś dziwne uczucie pojawiło się przy odbiorze wyników z grupą krwi- B RH-. Całe życie byłam święcie przekonana, że mam A RH+. Czyli pojawia się nam konflikt serologiczny..eh... później reszta badań- jedne jasne i czytelne (nie mam np. HIV), inne dziwne i do weryfikacji dopiero przy Internecie. Odebrałam wyniki krwi, moczu i tarczycy oraz kiły- tu wszystko wyszło bardzo dobrze. Wróciłam do pracy z niesamowitymi mdłościami. B. siedział z pracownikami, a ja sprawdzałam i analizowałam wyniki. Okazało się, że wszystko jest rewelacyjnie czyli 0 stresu. Ginekolog potwierdził moją wersję. Kazał łykać tylko kwas foliowy, bo szkoda się faszerować sztucznie "witaminami". Nasiliły się mdłości i wymioty, ale tylko w sumie w pracy, gdyż nie toleruję zapachu perfum jednej z koleżanek w temperaturze ponad 30 stopni. Czuję się dobrze, wyglądam tak sobie.  Byłam na kolejnej wizycie niestety nie było mojego lekarza i inny (8 min. trwała wizyta) dał mi do zrozumienia patrząc na usg, że będziemy mieć syna (jak się później okaże to była tylko jego wersja). Minął nam kolejny miesiąc...brzuch jakoś szaleńczo nie urósł, ale widać go. Byliśmy na wyjeździe w Trójmieście. Kocham Gdynię i Sopot, było wspaniale i cudownie, jednak zapachy wody, ryb przyprawiały mnie o zawroty głowy i mega mdłości... podczas gdy inni pili piwo w nadmorskich kafejkach, ja degustowałam gorące, gorzkie herbaty.

Lipiec



Mieliśmy firmową imprezę plenerową. Wtedy odczułam co znaczy być w ciąży gdy inni bawią się, szaleją, piją... a ja raczę się wodą mineralną. Ale nie żałuję. Dostałam więcej niż Ci wszyscy. Mój B. nawet stwierdził, że wyglądam jakoś ładniej. Nie lubię komplementów, ale czasem nawet kiedy nie są prawdziwe fajnie je usłyszeć. Tydzień później obchodziłam swoje 28. urodziny. Na cały weekend wyjechaliśmy do znajomych i znów trzeba wyjaśniać, że biorę tabletki dlatego nie piję. Ustaliliśmy, że pierwsi dowiedzą się rodzice, a później wszyscy znajomi.
Czułam się nie najgorzej, chociaż na różne zapachy reagowałam dość ostro, co było uciążliwe w pracy. Brzucha nie widać, mdłości niezbyt duże. Do przeżycia.